Gdy nie miał nic lepszego do roboty, lub musiał bawić się sam, co w sumie na jedno wychodzi, Chłopiec zamykał się w swoim pokoju. Był w tej szczęśliwej sytuacji, że posiadał własny pokój. Rodzeństwa nie miał. Rodzice twierdzili, że nie stać ich na jeszcze jedno, a poza tym nie mieliby siły na użeranie się z jeszcze jednym bachorem. Chłopiec wtedy starał się ze wszystkich sił być grzecznym, żeby zobaczyli, że wcale nie trzeba się z nim użerać i że Brat lub Siostra na pewno byli by też grzeczni. A w pokoju u siebie miał tyle miejsca, że na pewno ktoś by się jeszcze zmieścił. Tak sobie myślał, ale tylko dla siebie, bo rodzice, gdyby im to powiedział, bardzo by się zdenerwowali. Zamykał się więc w pokoju i mówił do Rzeczy. Do Rzeczy, które Dorośli mają za nieżywe. Ba! Gdybyż wiedzieli, jak niewiele trzeba! Jak Chłopiec swobodnie mógł wymieniać spostrzeżenia na temat świata ze swoimi zabawkami na przykład. Albo z gołębiem, którego karmił (czasem Mama krzyczała, że tylko parapet paskudzi). Nawet zdjęcia z albumu, albo gazet ożywały i opowiadały swoją historię przed i po naciśnięciu migawki. Czasem dawał im szansę na zmianę; na inny początek i lepsze zakończenie. Zresztą, te historie nie kończyły się nigdy, bo każdy koniec był jednocześnie początkiem następnej historii. Opowieści opowiadały się same. I z przyjemnością. Czasem zaskoczone że ktoś chce je słuchać.
Ostatnio zaczął rozmawiać z jednym panem, który wisiał nad drzwiami rozpięty na krzyżu. Ten z początku się tylko uśmiechał, ale później podniósł głowę. Okazał się być bardzo miły. Zresztą, Babcia opowiadała mu o nim, że był to dobroci wszelkiej człowiek i dzieci kochał i w ogóle bożym synem był. Babcia mówiła jeszcze wiele innych rzeczy, z których Chłopiec niewiele rozumiał, ale bardzo był ich ciekaw, więc postanowił zaprzyjaźnić się bliżej z panem na krzyżu.
Tak. Babcia mówiła prawdę, ten pan był bardzo mądry i dobry, Chłopiec prowadził z nim teraz długie rozmowy i zadawał pytania, na które nieraz nawet Chrystus nie znał odpowiedzi. Ale sprawy tego świata tłumaczone wprost powoli zaczęły układać się w całość. Budować w konstrukcję z oczekiwań i życzeń jak byłoby lepiej, gdyby tak właśnie było. I spostrzeżeń i obserwacji jak jest. Zaczął dostrzegać i rozróżniać tak zwane Dobro i Zło i niemożliwą do wytyczenia granicę między nimi. Umowność a zarazem jednoznaczność. Bo na przykład Mama, która często krzyczy, nieraz uderzy, ale jest jego własną, ukochaną Mamą, a Chłopiec nijak nie mógł zrozumieć, gdy rozmawiała z ciocią Alinką i mówiła brzydkie rzeczy o cioci Eli, a gdy przyszła ciocia Ela – rozmawiała z nią przyjaźnie, a źle mówiła o cioci Alince. Z aprobatą i podziwem wyrażała się o sprycie cioci Zosi wynoszącej towar ze sklepu w którym pracowała albo o Tacie któremu czasem udało się coś, jak to mawiał „skombinować”. Ale gdy to samo spotkało ją – złorzeczyła oburzona i wyklinała w głos nie bacząc na obecność Chłopca.
….Albo Tata, który przychodził późno, bardzo zmęczony i zły, i wyklinał, i złorzeczył całemu światu i swemu kierownikowi, aż chłopiec pewnego razu spytał Chrystusa:
– Słuchaj, czy ten zły człowiek, który cię kazał tam przybić, to nie był przypadkiem taty kierownik? –
Chrystus śmiał się przez chwilę i wyjaśniał, że ta historia z krzyżem jest trochę starsza niż kierownik Taty, i że zawsze byli źli ludzie, zresztą tak naprawdę, to nikt nie jest tak do końca zły…
– Nieprawda – powiedział Chłopiec – Mój Tata jak przyjdzie z pracy, to jest zły aż do końca, aż zaśnie. –
Chrystus udał, że zasnął…
Któregoś dnia Chłopiec wpadł na pomysł, który zdumiał samego Chrystusa. Spytał:
– Czy nie bolą cię ręce i nogi, jak tam wisisz? –
Chrystus najpierw długo milczał, później przystał na propozycję Chłopca, by zdjąć go z krzyża. Był zdumiony i trochę rozbawiony. Powiedział:
– Wiesz, jak dotąd tylko raz na to wpadli, natomiast odwrotnie – bardzo często się zdarza… –
Chłopiec szybko pobiegł po kombinerki do skrzynki z narzędziami Taty i zdjąwszy krzyż ze ściany powyciągał gwoździe i uwolnił Chrystusa, który wstał, pogimnastykował się chwile i rozcierał ostrożnie dłonie. Rozglądał się wokół zdziwiony inną perspektywą przyzwyczajony do widoku z góry ze ściany. „A więc tak tu jest, a więc tak to wygląda, tak to widać…” Gdy tak stali obok siebie nagle otworzyła drzwi Mama. Chwilę stała osłupiała, a potem zaczęła krzyczeć na Chłopca i wołać Tatę (była niedziela). Tata przybiegł, też zaczął krzyczeć, że tak nie wolno, że kto go tego uczy, że go Pan Bóg skarze, ręka uschnie… Wytargany za ucho i skrzyczany Chłopiec patrzył przez łzy jak Mama przytrzymuje wyrywającego się i wierzgającego Chrystusa, a Tata z rozmachem przybija go gwoździami do krzyża.
– I tak ma być – rzucił na odchodne Tata i poszedł umyć ręce.
Na podłodze zostały plamy krwi.